Siedem miesięcy i ponad 5000 km…

Dzisiaj kilka słów i najnowsze zdjęcia z Argentyny i Chile od naszych podróżników przemierzających z flagą naszych osiedli świat na rowerach:
Ze względu na to, że przygoda z Argentyną i Chile dobiega końca przeglądając notes postanowiłem przepisać kilka spostrzeżeń, obrazów przedstawiających powierzchownie ostatni czas jaki spędziliśmy na południowych krańcach Ameryki Łacińskiej. I tak oto wyszło siedem miesięcy i ponad 5000 km. Aż tyle i tylko tyle czasu i kilometrów minęło pod kołami w południowej części tego kontynentu.
Wycinki z notesu…
Z Buenos Aires kierowaliśmy się na samo południe do Ushuaji, wschodnim wybrzeżem, wzdłuż Atlantyku. Ta część obfitowała w żółte, trawiaste, nie mające końca przestrzenie, po których jedynie hulały silne wiatry i pasły się owce i guanaku.
Przekroczyliśmy Cieśninę Magellana i tym samym znaleźliśmy się na Ziemi Ognistej. Niegdyś żyli tam Indianie, którzy nie posiadali ubrań. Smarowali się tłuszczem fok i grzali przy ogniskach.
Była późna jesień. Karłowate drzewa złociły się czerwieniły. Wieczorem prószył pierwszy śnieg.
Szczyty Andów zabieliły się. Nadszedł czas by ruszać na północ.
Kierowaliśmy się do Chile. Przekroczyliśmy Andy na wysokości 1400 m n.p.m. Za górami, na płaskowyżu, wiatry szalały i nie dawały nam jechać. Pchaliśmy rowery z mozołem i odpoczywaliśmy za małymi pagórkami.
Puerto Natales w Chile. Pięknie położone miasteczko turystyczne. Docierają tu miłośnicy wspinaczek, piechurzy górscy. Nieopodal znajdują się piękne parki i lodowce.
W powietrzu czuć było już zimę. Śniegu jeszcze nie było ale temperatury w nocy spadały poniżej – 10 stopni.
Przekroczyliśmy Andy po raz drugi wracając do Argentyny. Znów przez pampy, pustkowia w towarzystwie wiatrów uciekaliśmy przed zimą. Bezludne obszary, gdzie przez setki km nie było miast. Schronienia udzielali nam Gauczo, tamtejsi kowboje u których zawsze mogliśmy napić się ciepłej yerba mate i skorzystać z dachu nad głową. Takie duże gospodarstwa na szczęście oddalone były od siebie o jeden dzień jazdy rowerem, co dodawało otuchy.
Cafalate i Perito Moreno. Dojechaliśmy do olbrzymiego lodowca. Zima znów przypomniała o sobie i ukazała się w postaci olbrzymiej bryły lodu. Przepiękny wytwór natury. Znów zaczął prószyć śnieg, więc spieszyliśmy dalej na północ.
El Chalten. Trekingowy, wspinaczkowy raj. Miasteczko położone w Parku Narodowym Glaciares. Lodowce, piękne trasy górskie, szczyt Fitz Roy, jeden z najtrudniejszych na świecie do wspinaczki. Pionowa, granitowa ściana górowała nad miastem. W tych pięknych warunkach przyrody spadło dużo śniegu. Granica do Chile została zamknięta. Czekaliśmy tydzień na poprawę pogody by w końcu znów przez pampy ruszyć na północ. Po drodze na szczęście nie było śniegu ale wiatry i zimno dawało znać o sobie. Nasze rowery i morale były mocno wystawione na próbę, wielokrotnie potrząsane brakiem asfaltu.
W końcu udało nam się przekroczyć Andy po raz trzeci i znaleźć się po stronie Chilijskiej. Na przełęczy było sporo śniegu ale na dole zielono i przyjemnie. Bez wiatru!
Carretera Austral. Jedna z najpiękniejszych tras w naszej podróży. Wiecznie zielone lasy, gigantyczne liście roślin, liany, błękitne lodowce, wodospady, strumienie i jeziora. Zima dekorowała soplami lodu małe kaskady, liście na drzewach, bambusowe zagajniki. Nie zrażone mrozem pąki roślin rozwijały się wraz z chwilowo pojawiającymi się promieniami słońca. Było bardzo wilgotno i często mżyło. Ludzie są tam bardzo serdeczni, nieśmiali i zdystansowani. Ze swym małym wzrostem przypominają Hobbitów.
Przyszło nam w końcu przekroczyć Andy po raz czwarty. Dojechaliśmy do Esquel. Tam spadło tyle deszczu, że w mieście powstało dziewięć rzek. W jedną z nich miałem nieprzyjemność wjechać, ześlizgując się z wysokiego krawężnika. Schronienia udzielili nam bracia Salezjanie u których spędziliśmy miło pięć dni.
Bariloche. Największy kurort narciarski w Ameryce Południowej. Otwarcie sezonu przypadło na dzień naszego przyjazdu. Wraz ze sobą przywieźliśmy zimę. Zabieliło się w mieście, ku uciesze narciarzy, przechadzających się po mieście z nartami na ramieniu, spieszących na stoki. Zima w końcu nas dopadła na dobre, ale wiedzieliśmy, że w Chile będzie cieplej i bezśnieżnie. Wystarczyło tylko przekroczyć granicę.
Przejście jednak był wciąż zasypane gruba warstwą śniegu i przyszło nam czekać na otwarcie dziesięć dni. Tamten czas spędziliśmy w towarzystwie wspaniałego człowieka, z pochodzenia Polaka, archeologa. Oprócz wspaniałych wspomnień, uroczych chwil, wynieśliśmy dużą dawkę wiedzy.
Przekroczyliśmy Andy piąty raz. Z iglastych lasów przenieśliśmy się do liściastej wiosennej krainy. Magiczna granica gór dzieli dwa światy. Wegetacja roślin jest tak różnorodna, że aż ciężko to sobie wyobrazić. Zmienia się niemal wszystko. Temperatura i subiektywne odczucie. Wewnętrzne pożegnanie zimy na dłuższy czas.
Santiago. Ogromne miasto, mieszczące niemal połowę ludności Chile. Piękna architektura, pasy zieleni. Ludzie, podzieleni statusem ekonomicznym oraz różnorodnością kulturową.
Miasto studentów. Artystów ulicznych, eksponujących swe zdolności żonglerskie, taneczne, cyrkowe, malarskie, rzeźbiarskie niemal na każdym większym skrzyżowaniu w mieście.
Znów ugościli nas wspaniali rodacy, dzięki którym spędziliśmy wyjątkowy czas zakończony przepięknym pokazem tańców i śpiewów prze kolorowo udekorowanych, poprzebieranych grup tanecznych z całej Ameryki Południowej.
Górska granica wznosiła się na wysokości około 4200m n.p.m. Po raz szósty przejechaliśmy na druga stronę Andów. Mendoza to region słynący z win. Jednakże pora roku którą się wybraliśmy obfitowała w szare winnice. Klimat się zmieniał, ocieplał gdy przesuwaliśmy się na północ. Wciąż wzdłuż ciągnących się aż po daleką północ Andów, które mieniły się czerwonymi, pomarańczowymi i piaskowymi kolorami. Przez olbrzymie kaniony, porośnięte kaktusami, tropem dinozaurów dojechaliśmy do Salty. I tym samym znów znaleźliśmy się w strefie podzwrotnikowej. Tu dnie są gorące a noce chłodne. Tu twarze ludzi mają indiańskie rysy. Dalej na północy wypatruję zielonych lasów. Zmierzamy do Paragwaju i Brazylii.
Serdecznie pozdrawiam całą redakcję
Kris